niedziela, 17 października 2021

Krakowskie impresje

Brama Floriańska
Ostatnim razem w królewskim grodzie byłem bodajże trzy lata temu. A może cztery? Kurcze, nie pamiętam, ale w moim wieku skleroza to bardziej norma niż anomalia. W każdym razie zbyt dawno i zacząłem normalnie tęsknić za tą atmosferą jednocześnie pełną królewskiego majestatu i urlopowego luzu. To jedyne chyba takie miejsce w Polsce (a może i na świecie) gdzie nikogo by nie dziwiło gdyby sam książę pan albo nawet król jegomość spacerowałby w trampkach, z plecakiem, robił sobie słitfocie na rynku, pił piwo przy stoliku ustawionym na bruku i wcinał pierogi aż by mu się uszy trzęsły. Ortodoksów etykiety proszę, żeby się nie czepiali - w końcu tutaj "chodzi się z księżycem w butonierce", "złote nuty spadają na rynek" a sztywne reguły gną się niczym trzciny na wietrze - zatem i najjaśniejszy pan może sobie trochę pofolgować. To miasto jest tak cudownie inne, że nie sposób go opisać normalnymi, suchymi słowami turystycznego przewodnika. No chyba, żeby skupić się wyłącznie na technikaliach - architekturze, historii, założeniu urbanistycznym i tak dalej, ale wtenczas zabije się jego cały urok profesorsko - doktorskim bełkotem pasującym raczej do sal wykładowych niż krakowskiej przestrzeni. Przecież tutaj nawet oddycha się inaczej...

Przyjechałem do królewskiego grodu by, jak to się dzisiaj mówi, naładować akumulatory. Aczkolwiek to nie jest dobre określenie, moje ogniwa energetyczne działają całkiem sprawnie a szwankować zaczęło oprogramowanie i sterowniki. Potrzebowałem aktualizacji i resetu bo coraz częściej zacząłem się zawieszać i łapać bugi. I powiem Wam, że się udało. Włóczyłem się całkiem bez celu szlifując staromiejskie bruki, przełączyłem się w tryb bezmyślenia, tu wpadłem na kawę, tam na ciacho, gdzie indziej wtrząchnąłem kilka pierogów popiwszy piwem... Gdyby ktoś chciał poczuć atmosferę cesarsko - królewskiej Galicji to koniecznie musi odwiedzić Jamę Michalika, jeżeli bardziej odpowiada mu swojska atmosfera karczmy to bombowo poczuje się w Stodole. Bez przymusu oczywiście, knajp i knajpek jest tutaj zatrzęsienie, trzeba tylko uważać na zawartość portfela bo bardzo łatwo można wydać wielki pieniądz nawet się nie zorientowawszy. Ale tuszę, że rozum każdy w głowie ma i potrafi z niego korzystać. 

A wieczorem poszedłem pod Wawel, nad Wisłę i długo siedziałem na ławce gapiąc się w migoczące, odbijające się w wodzie światła miasta. Dopiero gdy zrobiło mi się zimno, czyli gdzieś koło północy, poszedłem do hotelu i padłem w objęcia Morfeusza niczym ścięty. 

Mój reset się udał, zdebugowałem umysł i mogę znowu brać się za bary ze światem. Za chwilę muszę się wymeldować, zarzucić plecak na grzbiet i do wieczora dalej się włóczyć. Po drodze pójdę na Mszę Świętą, może do Świętej Barbary przy Rynku? Potem jakiś obiad, może znowu piwko, odwiedzę też z całą pewnością Smoka pod Wawelem i pójdę na dworzec ruszyć po szynach ospale do mojego Bytomia. Też miasta z długą i zawiłą historią, które jednak swoją atmosferę głęboko ukryło. Opowiem Wam o nim jak się tylko zbiorę bo najtrudniej zachwycić się tym, co ma się na stałe przed nosem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz