niedziela, 10 października 2021

Piwo ze szczenięcych lat

Dawno, dawno temu, po maturze i za czasów studenckich człowiek nie miał wielkich potrzeb. Brał plecak, karimatę, kumpli i ruszał w rajzę nie planując, nie zastanawiając się nad tym co będzie. Po prostu chłonął życie i żył chwilą ciesząc się każdym wrażeniem jakie w niego trafiało. Kiełbasa z ogniska, piwo chłodzące się w strumieniu, gitara i piosenka śpiewana bez przejmowania się tzw. wartościami artystycznymi utworu, spanie w namiocie albo i bez, sub Iove frigido, dawały pełnię szczęścia. 

A potem przyszła dojrzałość i człowiek zaczął wymagać. Karimata na glebie przestała wystarczać a minimum stał się hotel z knajpą, dostępem do internetu i dobrze zaopatrzonym barkiem. I fotogenicznymi miejscami żeby można się było pochwalić wyjazdem przed znajomymi podczas idiotycznych, pourlopowych zawodów o puchar największego frajera, który najbardziej bezsensu wydał kupę szmalu. W ten sposób - jeżeli optymistycznie założę, że dociągnę setki - zmarnowałem pół życia nie wynosząc z tych "wypraw" żadnej wartości dodanej. Kolejny bar, jeszcze jeden hotelowy basen, następna rewia mody na kurortowej promenadzie sprawiły jedynie, że stałem się zblazowanym, zgorzkniałym jełopem wypalonym od środka. W robocie każdy dzień był taki sam a potem, na urlopie, dokładnie tak samo - dzień podobny do dnia, żadnych zaskoczeń czy zachwytów, niczego nowego. Zmarnowane życie podzielone na czas zarabiania (dłuższy) i czas wydawania (znacznie krótszy). Miałem dość ale nie umiałem niczego zmienić nie nie bardzo wiedziałem czego chcę, przecież wszyscy otaczający mnie ludzie żyli w ten sposób! Zacząłem myśleć, że coś ze mną jest nie tak i zastanawiać się nad wizytą u terapeuty. To też modne się zrobiło ostatnimi czasy.

Wszystko zmienił przypadek. Wizytując sklep należący do popularnej sieci franczyzowej zobaczyłem w lodówce piwo, które piliśmy na naszych studenckich wyprawach. Potem zniknęło, browar przestał go warzyć a jakiś czas temu pojawiło się na powrót. Przez łeb przeleciała mi szybka retrospekcja, nabyłem drogą kupna czteropak i poszedłem sobie do lasu przypomnieć sobie prawdziwe życie. Znaczy podjechałem, pociągiem, kilka stacji od mojego miasta. I powiem Wam (albo raczej Wam napiszę), że tego dnia - a była to sobota - wszystko się zmieniło. Poczułem się na powrót jak gówniarz, który żyje chwilą i nie przejmuje się tym co ludzie powiedzą. Bo ludzie bez pudła powiedzą głupio, zawsze się do czegoś przyczepią i zawsze znajdzie się jakiś buc, który będzie musiał skrytykować albo rozboli go ze złości dupa. I trzy mu w cztery, niech boli jeżeli woli być starym pierdołą to jest jego prywatny problem. A ja sobie o ćwierć wieku odmłodniałem i jest mi z tym strasznie dobrze, cała dojrzałość poszła się gonić. I myślę sobie, że tak już zostanie, polski las na propsie a te wszystkie olinkluziwy w Egipcie, na Maderze czy innej Majorce niech się pędzą gonić. Zwłaszcza, że teraz można sobie na pełnym legalu nocować pod namiotem na terenie Lasów Państwowych i nie martwić się, że wpadnie wkurzony leśniczy i wywali na zbity pysk jak Niemców z partyzantami.

A, ten tekst nie jest sponsorowany, od producenta piwa z obrazka nie dostałem ani grosza. A sam napój ma wartość jedynie sentymentalną bo jest, przykro mi, ohydny. Nie kupujcie. No chyba, że chcecie sobie przeorać podniebienie płynnym papierem ściernym by jeszcze bardziej spotęgować wrażenia z podróży w czasie do szczenięcych czasów. Zastanawiam się czy dwadzieścia z hakiem lat temu był lepszy czy to ja miałem wybredność na poziomie oscylującym w okolicach zera? Nie wiem i raczej nie dojdę, czy to zresztą jest ważne? Grunt, że dzięki przypadkowi i temu piwu zrozumiałem, czego w życiu mi brakowało i co powinienem zmienić by nie rozpierniczyć go sobie do końca. I że założyłem tego bloga, którego pewnie nikt nie będzie czytał ale to nic, bo on ma być dla mnie. A jak trafi się ktoś, kto jednak przeleci wzrokiem te nastawiane chaotycznie literki i coś z nich wyciągnie to bardzo dobrze.

No to na razie. Bye!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz