niedziela, 5 grudnia 2021

Pogrzebu mieć nie mogę...

Miałem dziś wrzucić drugą część tekstu o katowickiej modernie. Miałem ale zmieniłem plany. Przedwczoraj, w piątek trzeciego grudnia, minęła cicho jakoś siedemdziesiąta dziewiąta rocznica zamordowania przez Niemców bohaterskiego kapłana, niedawno beatyfikowanego księdza Jana Machy. Podjechałem zatem na starochorzowski cmentarz i odwiedziłem jego cichy zakątek, symboliczny grób. I powiem Wam, że jest to jedno z najważniejszych miejsc z mojego cyklu "W osiemdziesiąt miejsc dookoła aglomeracji"...

Jan Macha, jeszcze wtenczas nie ksiądz, urodził się osiemnastego stycznia 1914 roku w Chorzowie Starym. Data wymowna, pół roku później wybuchła pierwsza wojna światowa, potem śląskie powstania, zorganizowano plebiscyty i Chorzów wraz z wielką częścią Śląska po wielu wiekach znalazł się w granicach Polski. Gdybym był fatalistą to uznałbym, że moment urodzenia zdeterminował całe jego życie. Był pierwszym dzieckiem ślusarza zatrudnionego w Hucie Królewskiej, miał pięcioro rodzeństwa, jedna z jego sióstr zmarła w dzieciństwie, drugą siostrę zmarłą przy porodzie, dwie siostry i brata. Ukończył Państwowe Gimnazjum Klasyczne im. Odrowążów (dzisiejsze liceum nr. 1 im. Juliusza Słowackiego zwane potocznie "Słowakiem"). Grał w piłkę ręczną w klubie Azoty Chorzów zdobywając tytuł wicemistrza Polski w roku 1933. Tuż po maturze aplikował do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie (tak, śląskie seminarium wówczas w królewskim mieście miało swoją siedzibę) ale z powodu braku miejsc nie został przyjęty. Podjął studia na wydziale prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, które przerwał przenosząc się na wydział teologiczny tejże Jagiellonki. Święcenia kapłańskie przyjął, znowu symboliczna data, 25 czerwca 1939 roku z rąk biskupa Stanisława Adamskiego w kościele katedralnym śww. Piotra i Pawła przy ulicy Mikołowskiej w Katowicach (miejsce też symboliczne, kawałek dalej został zgilotynowany przez Niemców). Jego życie zamknęło się klamrą na dwudziestoleciu międzywojennym, na czasie wolnej Polski i nadziei, jaką ta Polska w ludziach wzbudziła. Można powiedzieć wprost, że ksiądz Jan jest tej nadziei symbolem.

Ks. Jan Macha. Zdjęcie ze zbiorów parafii św. Marii Magdaleny w Chorzowie
Pracę kapłańską rozpoczął w swojej rodzinnej parafii pw. Świętej Marii Magdaleny w Chorzowie Starym, tam też odprawił prymicyjną mszę świętą. Tuż po wybuchu wojny, w październiku 1939 roku został wikarym w parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej. Od razu też podjął działalność konspiracyjną będąc współzałożycielem Polskiej Organizacji Zbrojnej, której zebrania bardzo często odbywały się na plebanii. Został też komendantem grupy złożonej ze studentów i harcerzy, której nadano kryptonim Konwalia. Ale nie walczył z bronią w ręku, nie strzelał do okupantów tylko organizował pomoc materialną i duchową dla ofiar, jego grupa wydawała też konspiracyjną gazetkę "Świt". Niestety w wyniku donosu 5 września 1941 roku został aresztowany na katowickim dworcu i osadzony w więzieniu w Mysłowicach, podczas przesłuchań był torturowany. Wobec współwięźniów pełnił posługę duszpasterską, spowiadał ich i dodawał otuchy. Do katowickiego więzienia przy ul. Mikołowskiej został przewieziony w czerwcu 1942 roku a 17 lipca tegoż roku stanął przed nieodległym sądem przy ul. Andrzeja gdzie po kilkugodzinnej rozprawie został skazany na śmierć przez ścięcie na gilotynie. W jego obronie interweniował u katowickiego prokuratora generalnego wikariusz generalny diecezji katowickiej ks. Franz Wosnitza a matka księdza Jana wraz z prawnikiem udała się do Berlina by o łaskę dla syna prosić samego Adolfa Hitlera - niestety wszystko to okazało się nieskuteczne. Został stracony po północy trzeciego grudnia 1942 roku zostawiając po sobie pożegnalny list do rodziców napisany tuż przed egzekucją, który jest chyba jednym z najbardziej wzruszających i głębokich tekstów jakie w swoim życiu czytałem:


"Kochani Rodzice i Rodzeństwo! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. To jest mój ostatni list. Za cztery godziny wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać mnie już nie będzie między żyjącymi. Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę do Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla Niego, ale nie było mi to dane. Dziękuję za wszystko. Do widzenia tam w górze i Wszechmogącego. 
Pozdrówcie wszystkich moich kolegów i znajomych. Niechaj w modlitwach swoich pamiętają o mnie. Dziękuję za dotychczasowe modlitwy i proszę też nie zapominać o mnie w przyszłości. Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspominał i zmówił za mnie Ojcze Nasz. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita a bez jednego człowieka świat się nie zawali.
Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie trzy godziny a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za waszego Hanika".


I tymi słowami błogosławionego księdza Jana Machy kończę. Módlcie się za Hanika ale i jego proście o modlitwę za naszą Ojczyznę, za Polskę, za którą oddał swoje młode życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz